estimado estimado
976
BLOG

RÓŻNI WIESZCZE (odpowiedzi na interpelacje)

estimado estimado Kultura Obserwuj notkę 36

 

U Waldburga w aktualnej notce o Novalisie dyskusja zeszła z tego poety i przekładów jego wiersza na milion innych nazwisk, wreszcie wywołano mnie do tablicy w celu odpowiedzi na parę pytań. Ale odpowiedź "ciutek" za długa na komentarz "u kogoś" to ją powiesiłem tutaj. Kontekst został tam, ale to przecież niedaleko:  http://waldburg.salon24.pl/450660,novalis

*

Wywołujecie mnie do tablicy w sprawie Barańczaka, a ja już ze 100 razy wypowiadałem się na jego temat i trochę mi paliwa do kolejnych 100 razy brakuje. Na dokładkę tyle tematów wpadło tu do jednego worka, że tak się po prostu nie da. A to Barańczak i jego dzieło jako całość, czyli i własne wiersze „poważne”, i limeryki, i przekłady, a to znów i Ogilvy, i Brodski, i Szekspir… Dalej Brodski jako poeta w ogólności. I Barańczak jako jego nadworny tłumacz w ogólności. I konkretny wiersz „Motyl” z jego konkretnym przekładem.

I jeszcze Galicz i jego tłumacz M.Jagiełło, mający swoje niewątpliwe zasługi także w zakresie przekładów z Wysockiego, ale już tu autorytatywnie mianowany ich najlepszym tłumaczem…

A każdy z tych tematów wymagałby określenia MOJEGO osobistego stosunku do niego. Czyli i o mnie samym też bym musiał… no dobrze. 

Ale moja św. pamięci babcia mawiała, i niegłupio, że kto dużo chwyci, ten słabo trzyma. Nie oczekujcie więc jakiegoś super spójnego wywodu.

*

Co do Barańczaka, to uważam, że ten facet napisał sporo znakomitej poezji i również sporo znakomitych przekładów. Ale ani on nie ma patentu na nieomylność i zdolność do przełożenia każdego kawałka, ani ja - choć też zdarza mi się przełożyć to czy tamto - nie mam wystarczających "papierów", żeby go frontalnie i ryczałtowo krytykować.

Zacznę może od tych moich papierów. Po pierwsze, ja sam nie jestem sędzią całkiem obiektywnym. Należę do nieco podobnej formacji ludzi, biorących świat intelektem i nawet własne emocje nazywających językiem intelektu. Znajoma psycholożka pytała mnie, czy ja w ogóle mam dostęp do własnych uczuć... Do dziś nie wiem, o co jej chodziło, choć uczucia przecież miewam. 

A poezja własna Barańczaka, te rozbiory znaczeń, wgryzanie się w wyrazy bliskoznaczne, przymierzanie słowom różnych przedrostków itp.,  czasem powodujące odwrócenie znaczeń, paradoksy wyrazów podobnie brzmiących etc. to poniekąd także moje ulubione środowisko, a co najmniej coś, co do mnie trafia.

W jakiejś mierze dotyczy to także Brodskiego, u którego uczucia wyrażają się poprzez analityczne, niekiedy gryząco ironiczne wywody intelektualisty, sprawiające wrażenie zimnych i wypranych z emocji. Do mnie to trafia.

Ale nawet wśród wierszy jednego poety czy barda są takie, które mi podchodzą pod pióro same i takie, za które nawet nie próbuję się brać – wcale nie dlatego, że są ogólnie gorsze; dlatego, że czuję, że ja sam nie mam do nich odpowiednich przyrządów, że tego się nie da rozgryźć akurat moimi zębami. Na przykład wiersz stricte liryczny (no, jest parę wyjątków, jeden dotyczy akurat Brodskiego i Barańczaka…).

Dlatego wiem i rozumiem, jakim koszmarem może być dla tłumacza konieczność przetłumaczenia jakiegoś konkretnego tekstu dlatego, że bez niego całość jakiegoś większego zamierzenia się nie dopina… Bo ktoś tworzy spektakl np. Galicza już ma jego wyobrażenie, tylko jeszcze trzeba zlecić tłumaczowi przełożenie konkretnie spisanych utworów lub ich zaznaczonych ołówkiem fragmentów.

A tu jeden z nich danemu tłumaczowi kompletnie nie leży lub jest – bywa i tak! - po prostu obiektywnie nieprzekładalny z danego języka na dany inny język. Ale jest projekt, bywa, że umowa i zaliczka, a czasem też termin premiery. A więc najpierw męka, potem wstyd przed sobą samym i nie tylko – bo oto pod własnym nazwiskiem wypuściło się produkt, który się w całości lub części kupy nie trzyma albo przeciwnie – trzyma się WYŁĄCZNIE jej…

Trochę tak może też być z dziełami obszernymi i z definicji niepodzielnymi, jak dramaty Szekspira. Jakiś procent tekstu daje się przełożyć fajnie, jakiś procent – jako tako, reszta, powiedzmy otwarcie – nie damy rady i już.

I tu czasem wkładają kij w szprychy także kopy, rajty, dyplomacja i inne interakcje międzyludzkie. Czasem np. istnieje przekład, który ogólnie jest dobry lub jest dobry w znacznej części, ale w paru ważnych miejscach umielibyśmy go poprawić. Nie podejmujemy się zrobić lepszego, bo przecież ten, co przekładał, niekoniecznie jest od nas GORSZY WE WSZYSTKIM, lecz tylko trochę inny i akurat na ten fragment mamy lepszy pomysł. No ale jak to zrobić? Zadzwonić do faceta, dobrze jeśli żyje i jest +/- w moim wieku, i powiedzieć: słuchaj stary, połowa tego Twojego przekładu jest OK, ale parę miejsc jest do rzyci. To wiesz co, to ja to poprawię i będziemy robić za współautorów?! Nie tak łatwo taką propozycję złożyć, a przyjąć to kto wie, czy nie jeszcze trudniej . Czasem dlatego, że te proponowane poprawki nam się w ogóle nie podobają, a czasem... z zupełnie innych przyczyn. 

Dalej, nawet jeśli oceniam, z mojej perspektywy (no bo niby z jakiej innej?), że to czy tamto Barańczakowi poszło gorzej, bo nie czuł oryginału lub z jakiegoś innego powodu, to frontalna, ryczałtowa krytyka w stylu "to i to jest u Barańczaka do rzyci" byłaby jednak pluciem pod górę, i to stromo pod górę. Nawet najlepszemu kucharzowi też może się jakieś konkretne danie nie udać lub wręcz nie udawać. To w kuchni, a co dopiero w syp[ialni...

Nawet ja sam mam taki wiersz Brodskiego „Love Song”, który przekładał i Barańczak, i ja też, ba - mam wrażenie, że mnie się tu i ówdzie wyraźnie lepiej poszczęściło. Pewnie kiedyś wrócimy do tematu. Ale to nie czyni ze mnie kogoś, mającego jakikolwiek tytuł, by popatrywać na Barańczaka z góry. Polacy też kiedyś dawno wygrali z Brazylią. No i co? Nic. Zdarza się, ale nie odwraca ani rankingu, ani prognoz co do wyniku kolejnego spotkania.

No więc kategorycznie odmawiam współpracy przy odprawianiu sądu nad Barańczakiem.

Ja ewentualnie mogę podjąć rozmowę o konkretnym tekście, jeżeli go znam lub znajdę czas i motywację, żeby go poznać na użytek rozmowy. To jest fair i nie chwieje proporcjami świata.

*

Wróćmy na chwilę do mnie i mojego „emploi”. Jest taka poezja, której w zasadzie nie dotykam (w zasadzie, czyli z wyjątkami). Śmiertelnie nudzą mnie - z reguły - piosenki czy wiersze o drgnieniach duszy, niepołączonych z jakimikolwiek ruchami w świecie zewnętrznym, wyniesionych do tego świata tylko przez daną wypowiedź poety. Nie interesują mnie też "lata odchodzące z ptakami", "konie zielone przebiegające galopem" i te wszystkie rzewno-turystyczne "połoniny", przekładające się na zachwyt niemy, albo co gorsza przegadany.

Ja żyję nie w kosmosie spraw rozgrywających się nie w przyrodzie ojczystej albo obcej bądź w singlowym człowieku w środku, lecz w kosmosie relacji między człowiekiem a jego otoczeniem, w tym zwłaszcza - z innymi ludźmi... Kiedyś dawno coś pisałem do rymu na ten temat. 

Momencik, a może zrobimy na ten temat dygresję? Mam to coś do rymu. To relacja z koncertu jesienią 2002 oraz dalszego ciągu wieczoru - dość typowy liścik  do przyjaciółki w Sztokholmie, ona pisywała do mnie w podobnym stylu (uwaga: wierszyk można pominąć bez większej straty dla sensu reszty):

*

dzień wczorajszy jak wiedziałaś z góry Maniu
potrwał dłużej - dziś się skończył przy śniadaniu
wszystko poszło zgodnie z planem albo prawie
jest czternasta - moczę mordę w rannej (?) kawie

jak wiesz koncert tytuł miał "3 razy BARDziej"
choć nasz naród ma gatunek ten w pogardzie
wciąż podoba sie to licznym amatorom
tych zebrało się w teatrze nawet sporo

bardów trzech wziąć udział miało w tej zabawie
nie od wczoraj Bukartyka tutaj sławię
nie ja jeden cenię również pieśń Garczarka
a Wachnowski też dla wielu niezła marka

przy tym składzie nic dziwnego że publiki
pełna sala choć rzec trudno ze tłum dziki
bo jak z nazwy „Teatr Mały” można wnieść
dwieście osób może trzysta no i cześć

choć się ranking sprawdza średnio przy poetach
jak mam ująć swe wrażenia jeśli nie tak:
koncert miły a Bukartyk choć miał chrypę
zdominował mówiąc prosto tę ekipę

cóż Wachnowski choć i gra i śpiewa ślicznie
w tekstach nudzi gdyż świat bierze zbyt statycznie
niczym mucha co zalana jest w bursztynie
nie drgnie przed ni w trakcie ni gdy pieśń juz minie

Garczar głębię ma i inne ma zalety
lecz rozwija on się wolniej już niestety
choć poezja go co rusz pod niebo bujnie
cóż gdy gra to oraz śpiewa ciut niechlujnie

Buki zasię choć na cudzej grał gitarce
i choć wirus z jego głosem robił harce
wziął publikę bo wśród innych ma i atut
skali tekstu - od groteski do dramatu

a wypada wspomnieć także tu o darze
co pozwala mu na różne komentarze
dar skojarzeń i doboru słów naręczy
by publice nie dać zasnąć gdy sie zmęczy

by tradycji tych koncertów było zadość
konferansjer Poniedzielski dał nam radość
obcowania ze swym tekstem i obliczem
owe kicze opatrując swoim spiczem

spicz był skromny lecz choć Andrzej wchodził z rzadka
jego fraza celna lekka jest i gładka
dobrze wejścia swe i zejścia był wyważał
błyszczał przeto w trudnej roli gospodarza

nim artyści opuścili całkiem scenę
były bisów rundy dwie wliczone w cenę
dzięki którym aby myśl tę nieco skrócić
koszt biletów (po 2 dychy) mógł się zwrócić

po koncercie nim zajęliśmy się barem
rząd ostatni podniósł wrzawę i transparent
hasło głupie stało na nim - pozwól że je
tu przytoczę: "Buk(i) sie rodzi moc truchleje"

z publiczności Andrzej Pająk w mojej grupce
był co choć ma taki wygląd nie jest głupcem
był dla sztuki ale oprócz sentymentu
przypilnował też własnego instrumentu

bo gitara co Bukartyk na niej bdrząkał
to zupełnie niezły Washburn był Pająka
a artysta zwłaszcza gdy to Piotr Bukartyk
mógłby przepić ją zastawić przegrać w karty

Witek B. też był wraz z żoną wprost z lotniska
bo im sztuka milsza jest niż pełna miska
(choć pokazał wnet lodówki mej los twardy
że dla miski też nie żywi on pogardy)

wokół Witka i Agnieszki różna tłuszcza
prócz niej Daria bo koncertów nie odpuszcza
oraz Czyżyk Mirek i Muracki Tolo
których nie zna gość co słucha disco polo

po koncercie papierosek w kuluarach
po czym wsiadła w samochody cała wiara
i przeniosła zaraz do mnie się by żywo
dyskutować pijąc grzańca albo piwo

był więc Czyżyk lecz posiedział dosyć krótko
musiał jechać więc nie płukał buzi wódką
ani winem ani piwem - zresztą luki
w moim barku nie uczynił również Buki

wieźć (lub wieść) chciał pewną pannę na manowce
Tolo nie pił też bo robił za kierowcę
poszło więc niewiele wina trochę piwa
nieco whisky lecz tradycja wciąż jest żywa

Pająk spożył bowiem Pająk nie ma wozu
wziął taksówkę (już pisałem - ma swój rozum)
ja spożyłem bo jest taki sens w mym trudzie
że gdy u mnie bal to mogę pić jak ludzie

zapraszałem z Listy jeszcze parę osób
od roboty wszak oderwać sie nie sposób
i umoczyć mordę u mnie w winie grzanym
trudno - widać taki już ich los zasr...

został zapas wina piwa i sałatek
więc jak zechcę ściągnę gości znów na chatę
a tym wszystkim co nie przyszli wyślę koc
by nie marzli siedząc w pracy dzień i noc

*

Gdzieś tam było w liście o musze w bursztynie i mniej więcej to chciałem tu powiedzieć. A z Wachno znamy się i lubimy od lat, on wie, że jego teksty nie są kompatybilne z moim temperamentem.

Nawet w sporcie interesują mnie zmagania zawodnika z kimś innym, a zmagania z samym sobą tylko o tyle, o ile... są zmaganiami z kimś innym. Czyli piłka nożna tak, tenis tak, brydż tak, snooker też, w ogóle wszelkie gry. W drugiej kolejności może jeszcze walki, mniej lub bardziej konwencjonalne - od szermierki przez zapasy aż po MMA. Ale ciężary? Kulturystyka? Kolarstwo? Biegi? Pływanie? No ludzie, przecież tam się nic nie dzieje, a jeśli jakiś dramat się dzieje, to raczej poza granicą fair play, jak zabiegnięcie komuś drogi lub przydepnięcie narty w biegach etc.

*

Brodski, owszem, to mój ulubiony poeta. (Ale uwaga: ja tak naprawdę to mam generalnie chłodny stosunek do poezji i bynajmniej nie jestem jej znawcą!). Akurat co do Brodskiego, to mam tu w domu chyba niemal wszystko, co w Polsce wyszło do rymu i prozą, plus jakieś rozprawki o nim i jego twórczości, plus wspomniany niedawno wywiad „Świat poety”. Plus jeszcze stoi obok amerykańskie wydanie „Collected Poems in English”, plus rosyjskie „Socznienija”, „Razgawor s niebożitieliem” i „Pisma rimskomu drugu”.

Ale absolutnie nie twierdzę, że towszystko skrupulatnie przeczytałem, strona po stronie, od dechy do dechy. Nie umiem tak i nie chcę! Przymus i radość z poezji są nie do pogodzenia i przy oryginalnym pisaniu, i przy przekładach, i nawet przy zwykłej, „konsumpcyjnej” lekturze! Niektórzy mówią, że to tak, jak z seksem pozamałżeńskim i małżeńskim: ten pierwszy jest jak polowanie na dzika, a ten drugi - jak świniobicie…

„Motyla” musiałem sobie odszukać i przypomnieć, a właściwie przeczytać od nowa. Żeby się nie nazywało, że ściemniam: : „Collected Poems” s. 72, „82 wiersze i poematy” s. 115. Wstyd mi strasznie, ale (patrz wyżej, co mnie kręci, a co nie) to nie starczyło mi zainteresowania, by się przez obie wersje przedrzeć do końca. Owszem, odniosłem parę wrażeń. Pierwsze - rzecz jest w grubym skrócie o sprzeczności tkwiącej między krótkotrwałością, niemal nicością bytu (I, XIV) a jego bogactwem: przepychem, rozrzutnością motylich barw etc. (VII) oraz sensem świata i nas (XII). Drugie - angielski tekst sprawia wrażenie normalnej wypowiedzi. Tam, gdzie się zatrzymałem, może nie zdążyłem lub nie umiałem chwycić kompletu niuansów, ale wiedziałem dobrze, o co chodzi. U Barańczaka tak prosto nie jest. Widzę gąszcz niuansów, ale myśli przewodniej danej strofy, jej sensu, muszę żmudnie dochodzić, czasem domyślać się, czasem podpierać spojrzeniem w oryginał. Czyli zgoda, z tym przekładem coś tam jest nie teges.

Znam jeszcze inne przykłady chybień Barańczaka, ale też przykłady trafień, w tym trafień w samo sedno, mógłbym przytaczać, i pewnie nie krócej.

*

To co teraz, Galicz?

Galicza zawsze miałem odłożonego „na jutro”, na to „jutro”, które jest jutrem codziennie. (Morgen, morgen, nur nich heute…). Jakoś mnie „zaspokajał” Wysocki plus trochę „klasyki” Okudżawy, no może jeszcze Gorodnicki i Aleszkowski. A dookoła śpiewały i nie były słuchane (przeze mnie) masy nie mniej wybitnych bardów tamtego pokolenia, śpiewanego przy naszych ogniskach, jak Galicz & Co., i tak samo tych całkiem dzisiejszych, z których kilku wymieniałem tu ostatnio, w wśród nich np. rock-poetów Szewczuka czy Griebienszczikowa. A przecież wielką sławą cieszą się także bardowie zza Oceanu - anglojęzyczni i ci z Ameryki Łacińskiej.

Wracając do Galicza, to owszem, mam tu jakiś jego polski tomik pt. „Pytajcie, synkowie”, Galicz w przekładach przeróżnych autorów na ogół tych samych, co porywali się na Wysockiego, choć niektórzy z nich wyposażeni w dobre chęci i niewiele więcej. Wielka ich zasługa, że powiedzieli nam w ogóle o istnieniu takich artystów jak Galicz.

Do tomiku zajrzałem kiedyś raz czy drugi, ale nie mogę powiedzieć, żebym przeczytał całe lub w dużym procencie. Leżało i czekało. Niedawno byłem na takim spektaklu, zrobionym przez Lecha Dyblika na tekstach Galicza, częściowo w tych przekładach, częściowo w oryginale. Zrobiło na mnie wrażenie, nawiązałem sympatyczny kontakt z Dyblikiem (dostałem kopię tekstów składających się na scenariusz), a przy okazji też z M.Jagiełłą (niepublikowane przekłady).

Machnąłem nawet na poczekaniu mini-przekładzik sławnego tekstu „Gownomier” (oficjalny tytuł „Pejzaż”). Brzmi całkiem fajnie, choć zawiera jeden haniebny błąd gramatyczny. Ale lepszego pomysłu na razie nie mam, więc nie poprawiam.

Zgadzam się z Xiężną, że Jagiełło ma duże czucie rosyjskich bardów, bodaj najlepsze spośród tych, którzy się na to porywali w tamtych pionierskich czasach i o których ktokolwiek usłyszał. Maluje ze sporą precyzją takie obrazy i klimaty, jakie ja widzę czy odczuwam czytając czy słysząc rosyjski oryginał.

Zewnętrzny błysk mają też niektóre wersje Młynarskiego, ale czasem bardzo spłaszczają lub wręcz wypaczają sens oryginału i bronią się dopiero w PanaWojtkowej interpretacji estradowej. Czyli coś między przekładem a parafrazą, a takie określenia rzadko bywają naprawdę pochlebne (hasło „ni pies, ni wydra”). Ich wielką przewagą , tych ówczesnych przekladów, jest nie to, że takie świetne, jest to, że stały się snandardami, zanim powstała jakakolwiek konkurencja.

A wracając do samego Jagiełły, to w kilku pojedynczych, ale ważnych kawałkach (np. "Rajskie Jabłka") poszedłem z nim „na czołowe zderzenie” i przy całym szacunku i sympatii dla niego nieskromnie bąknę, że tę czy ową zwrotkę napisałem lepiej niż on. 

Na pewno nie odpowiedziałem powyżej na milion pytań, ale….

 

****

P.S. Znalazłem tu na listwie opcję wklejania tabeli, ciekawe, czy się uda...

  

Love song – Josip Brodski

  

 

Piosenka miłosna - tłum. S.Barańczak

 

Piosenka miłosna - tłum. E.

 

If you were drowning, I'd come to the rescue,
wrap you in my blanket and pour hot tea.
If I were a sheriff, I'd arrest you
and keep you in a cell under lock and key.

 

 

Gdybyś tonęła, wyrwałbym cię z topieli,
owinął w koc i w gardło wlał flaszkę sherry.
Gdybyś była złoczyńcą, ja bym cię w celi
trzymał pod kluczem jako miejscowy szeryf

 

Jeślibyś tonęła, skoczyłbym ratować
napoił herbatą, owinął cię w koc.
Gdybym był szeryfem, bym cię aresztował
na klucz zamknął w celi i strzegł dzień i noc.

 

If you were a bird, I'd cut a record
and listen all night long to your high-pitched trill.
If I were a sergeant, you'd be my recruit,
and boy, I can assure you, you'd love the drill.

  

Gdybyś była słowikiem, każdą twą nutę
nagrywałbym i słuchał, pijąc do lustra.
Gdybym był plutonowym, z tobą-rekrutem
nadałbym całkiem nowy sens słowu "musztra"
.
Gdybyś była ptakiem, nagrałbym twe nuty
nocami z głośników leciałby ten tryl.
Gdybym był sierżantem, poszłabyś w rekruty
i uwierz – chłoptysiu – polubiłbyś dryl.

 

If you were Chinese, I'd learn the language,
burn a lot of incense, wear funny clothes.
If you were a mirror, I'd storm the Ladies',
give you my red lipstick, and puff your nose.

 

Gdybyś żyła w Pekinie, co dzień na gzymsie
pagody wypisywałbym chińskie zdanie
"Kocham cię". Gdybyś była lustrem, wciąż bym się
pudrował w toaletach z napisem "PANIE"
.

Gdybyś była Chinką, wkułbym chińską mowę
trociczki bym palił, pałeczkami jadł.
Gdybyś była lustrem, Damską bym szturmował,
dawał ci mą szminkę, puder na nos kładł.

 

If you loved volcanoes, I'd be lava,
relentlessly erupting from my hidden source.
And if you were my wife, I'd be your lover,
because the Church is firmly against divorce.

 

Gdybyś chciała mieć wulkan, ja bym przed gankiem
tryskał lawą bez tchu i opamiętania.
Gdybyś była mi żoną, twoim kochankiem
byłbym, bowiem rozwodów Kościół zabrania.
Jeślibyś lubiła wulkany, ja biłbym
lawą, co napiera z samej głębi mnie.
A gdybyś mą żoną była, ja twym byłbym
gachem, bo rozwodom Kościół mówi „nie”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

estimado
O mnie estimado

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura